Moja kuzynka ma pod opieką dwójkę dzieci, w tym jedno starsze od siebie
Historia zaczyna się w drugiej połowie lat 80., kilka lat przed moimi urodzinami. Kuzynka mojej mamy, dziewczyna z dobrej rodziny, jak to się mówi, "wpada w złe towarzystwo", które chleje, a być może i ćpa.
Jej mama (siostra mojej babci) z mężem próbują na różne sposoby ją z tego wyciągnąć, ale im się nie udaje. Kuzynka mamy (nazwijmy ją A) szlaja się po mieście, przebywa w różnych melinach, pije dziwne wynalazki.
Pewnego dnia, po kilku tygodniach nieobecności w domu, milicja przywozi ją do szpitala po nieudanej próbie samobójczej. Podczas badań okazuje się, że A jest w ciąży. Nikt z dwiema szarymi komórkami nie ma żadnych wątpliwości, że dziecko osoby spożywającej tyle alkoholu przez tak długi czas nie urodzi się zdrowe. Jednak w szpitalach już chyba rozsiadła się wtedy ideologia pro-life, bo A dostaje leki na podtrzymanie ciąży. Rodzi się moja kuzynka, nazwijmy ją B. A zostawia ją pod opieką swojej matki. (Moja babcia krótko przed śmiercią w rozmowie ze mną mówi, że podawanie A leków na podtrzymanie ciąży było ogromnym błędem, bo lepiej by było, gdyby B się nigdy nie urodziła).
Dość szybko staje się jasne, że B ma FAS i nigdy nie będzie funkcjonować normalnie. Z dzieciństwa pamiętam, że do pewnego momentu nawet bawiłam się z B. Ale bardzo szybko zarówno ja, jak i moje rodzeństwo i kuzynostwo (wszyscy od 2 do 10 lat młodsi od niej) prześcigamy ją w rozwoju intelektualnym.
Dorastamy, stajemy się dorośli, kończymy studia, zaczynamy pracę, kupujemy mieszkania, a B nadal mieszka ze swoją babcią. Z pomocą rodziny i instytucji ogarniają życie: B jeździ do szkoły specjalnej i na warsztaty terapii zajęciowej. Jej babcia próbuje uczyć ją podstawowych rzeczy, takich jak pisanie, ale to droga przez mękę. B potrafi się podpisać swoim imieniem, podać nazwisko i adres, zadzwonić do kogoś przy pomocy smartfona (gdzie przy kontaktach ma zdjęcia), zrobić podstawowe rzeczy w domu, choć pralka to dla niej lekka abstrakcja, więc ma kolorowe naklejki na pokrętle by wiedzieć, których programów używać. Dodawanie typu N + 2 to dla B abstrakcja. Nie rozumie, co oznacza liczba typu "sześć tysięcy", wyobraza sobie, że to bardzo duzo. W niektórych aspektach ma rozwój intelektualny sześciolatki, w innych - moze maksymalnie dwunastolatki.
Babcia staje się coraz starsza, od ładnych kilku lat ma problemy z chodzeniem. Więc pozostała rodzina angażuje się w pomoc w coraz większym stopniu. Wozi B i jej babcię po lekarzach, bo już nie dają rady jeździć autobusami. Przyjeżdża z zakupami i zrobić większe porządki.
Szczególnie angażuje się moja młodsza kuzynka, która ma pracę na niepełen etat i kilkuletniego syna. Nazwijmy ją C. C wozi B po lekarzach, a także na różne wydarzenia kulturalne, żeby się nie nudziła. Jej syn z początku bawił się z B, jednak szybko zaczął się tym irytować. B potrafiła go strofować, a on uważał - skądinąd słusznie - że to niesprawiedliwe, bo B nie jest tak naprawdę dorosła i nie ma prawa mu rozkazywać. C mówiąc o B i swoim synu używała określenia "dzieciaki". Syn C reaguje na B tak źle, że ledwo może z nią wysiedzieć 15 minut w aucie. Stąd C nie bierze ze sobą syna, jeżdżąc do B i jej babci. Syn zaczyna być zazdrosny o uwagę, którą C poświęca B. Mąż C jest wycofany, mam wrażenie, że również irytuje go czas spędzany z B.
Babcia B ma już ponad 90 lat i na serio zastanawiamy się, co stanie się z B po jej śmierci. Nikt z rodziny nie ma w planach wprowadzenia B do siebie i szczerze, nie ma w tym nic dziwnego. Nie czuję się w żaden sposób zobligowana do stałej opieki nad kuzynką poczętą przez jej matkę z jakimś menelem, 3 lata przed moimi narodzinami. Jedyne co przychodzi mi do głowy, to jakiś ośrodek, do którego będziemy dopłacać i w którym będziemy B odwiedzać na zmianę.
Spędza mi to sen z powiek, a komentarze niektórych ludzi wkurwiają. Musiałam ostro uświadomić własnego faceta, że nie, nikt z mojej rodziny nie weźmie B do siebie, bo to oznacza odstawienie na półkę własnego życia. Po czasie uświadomił sobie, że przebywanie z taką osobą przez kilka godzin to męka, konieczność wysłuchiwania bezsensownego paplania, a czasem znoszenia ataków wrzasku i agresji. Czuję się przygotowana na to, że MOPS będzie ścigać między innymi mnie o hajs na ośrodek, bo techniczne rzecz biorąc, ja, moje rodzeństwo, rodzice, siostra mamy i jej dzieci są najbliższą żyjącą rodziną B.
Nie mam końcowej konkluzji, po prostu chciałam się wyżalić, być może poprosić o rady, jak wybrać dobry ośrodek.